"BESTIA" - FRAGMENT RETRO KRYMINAŁU

 

Cmentarz

Zaczynało zmierzchać, gdy znalazł się na tyłach kościoła. Bez trudu odnalazł wąską ścieżkę, która prowadziła do starego cmentarza.

Kawałek muru, stanowiącego niegdyś obramowanie wejścia, pokrywały płaty zszarzałego tynku. U góry, w półkolistej wnęce można było dostrzec fragmenty płaskorzeźby.

Antoni - wiekowy, ale jeszcze czerstwy mężczyzna - już czekał.

Gajda wręczył mu pieniądze. Grabarz szybko schował je do kieszeni kapoty. 

- Idź pan za mną - polecił.

Mijali omszałe nagrobki rozsadzone przez korzenie starych drzew. Gdzieniegdzie popękane płyty odsłaniały puste groby. Zapadnięte mogiły były prawie niewidoczne pod szczelną zasłoną bluszczu. Tylko na nielicznych ostały się spróchniałe krzyże. 

Gajda zauważył w kilku miejscach potłuczone gipsowe figurki. 

- Widać, że ten cmentarz od dawna jest opuszczony.

- Naszła woda z gruntu - odparł obojętnie Antoni.

Dotarli do kaplicy.

- Jest w dobrym stanie - powiedział ze zdziwieniem Rafał. - Spodziewałem się ruiny.

Grabarz mruknął coś pod nosem i dużym kluczem otworzył jedno skrzydło odrapanych drzwi.

Kaplicę wzniesiono na nieco wyższym terenie, więc oparła się niszczącemu działaniu wody. Wielki krzyż na dachu i wąskie okna nadawały jej strzelistości. W miejscach, gdzie odpadł tynk, widoczne były cegły.

Przy frontowej ścianie stał wyścielony derką drewniany wózek. Grabarz wziął z niego naftową lampę.

Weszli do środka.

Na wprost drzwi wejściowych znajdowało się kamienne podwyższenie, na którym kiedyś ustawiano katafalk. Teraz leżało tam owinięte płótnem ciało Gablera. Twarz i szyja zmarłego pozostały odkryte.

Kręte schody koło drzwi prowadziły na wspartą dwoma kolumnami antresolę.  Być może za czasów świetności kaplicy stały na niej organy. Gajda, zadarłszy głowę, przez chwilę podziwiał łukowate sklepienie i resztki spłowiałych fresków.

- Zmyłem krew i spaliłem ubranie - poinformował Antoni.

Zapalił lampę, zawiesił ją na haku, niemal nad głową nieboszczyka i bez słowa wyszedł na zewnątrz.

Gajda wziął się do pracy. Najpierw sfotografował szyję, po czym przez lupę dokładnie obejrzał ranę. Później odsłonił górną część tułowia i wyjął z torby skalpel.

* * *

- Człowieku, pociąłeś trupa!

- Przecież go zaszyłem. Mówił pan, że trumna będzie zamknięta.

- Proboszcz łeb mi urwie! 

- Musimy milczeć, bo obydwoje wpadniemy w tarapaty.

Patolog

- Proszę wejść, doktor Zelner czeka na pana - gospodyni otworzyła drzwi do gabinetu.

Pokój był tak duży, że nie przytłaczały go masywne dębowe meble. W powietrzu unosił się przyjemny aromat wybornego tytoniu. 

Przy biurku siedział starszy, kompletnie łysy mężczyzna, ubrany w elegancki garnitur z szarego rypsu.

Odłożył cygaro na brzeg kryształowej popielniczki i wstał. Podszedł z wyciągniętą ręką, obrzucając przybyłego taksującym spojrzeniem spoza okularów w złotych oprawkach.

- Już dawno chciałem poznać sławnego podróżnika - powiedział. - Przeczytałem wszystkie pana książki i reportaże.

- W takim razie prześlę panu najnowszą wraz z dedykacją - obiecał Gajda.

Zasiedli w przepastnych skórzanych fotelach.

Pojawiła się gospodyni. Sprawnie podała kawę i wyszła, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi.

Zelner podsunął gościowi otwarte pudełko z cygarami.

- Łukasz dość enigmatycznie mówił o sprawie, z którą pan przyszedł.

- Nie wprowadzałem go w szczegóły.

- Zatem słucham.

Gajda zaczął od przedstawienia okoliczności śmierci Gablera. Następnie wyjął z kieszeni marynarki plik fotografii. W odpowiedniej kolejności rozłożył je przed patologiem.

- Tak wyglądały zwłoki, gdy je znaleźliśmy w lesie - wyjaśnił.- A tu ciało po obmyciu z krwi.

Zelner wyjął z szuflady biurka lupę.

- Zatem uważa pan, że ten człowiek utonął? - spytał, nie odrywając wzroku od zdjęć.

- Obejrzałem jego płuca  i żołądek. Tak jak podejrzewałem, była w nich woda.

Patolog rzucił mu krótkie zdziwione spojrzenie, po czym wrócił do studiowania fotografii.

Odłożył lupę i wyprostował się w fotelu.

- Według pana miał miejsce wypadek. To najbardziej prawdopodobne, skoro denat upijał się do nieprzytomności. Równie dobrze jednak ktoś mógł mu w tym pomóc. Wystarczyło przewrócić go w wodzie, nawet płytkiej, tak by upadł na twarz.

- Sugeruje pan ekshumację, doktorze? - spytał Gajda.

Zelner uśmiechnął się pobłażliwie.

- Ależ skąd. Musimy się pogodzić z faktem, że części zgonów nie uda się wyjaśnić. Niejeden morderca oddycha z ulgą, gdy już zatrzaśnie się wieko trumny a prawda znika pod ziemią wraz z nieboszczykiem.

Złotą gilotynką obciął cygaro. Zapalił i przez chwilę ponownie przyglądał się fotografiom.

- Jestem patologiem od ponad trzydziestu lat - powiedział. - Sekcjonowałem wiele zwłok, do których dobrały się zwierzęta. Byli to ludzie w różnym wieku, od noworodków po staruszków. Nigdy nie widziałem czegoś takiego.

Stuknął palcem w zdjęcie, na którym wyraźnie widać było pokryte krwią gardło i pierś Gablera.

- Chyba nie rozumiem... - rzekł niepewnie Gajda.

- Dla mięsożerców porzucone ciało to zaproszenie do stołu. Nie muszą zabijać, bo ofiara już nie żyje. Ale ze względu na dużą konkurencję wskazany jest pośpiech, z reguły więc zwłoki są nadgryzione w różnych miejscach, w zależności od tego, jakie zwierzę przystąpiło do uczty.

Gajda pokiwał wolno głową.

- Zastanawia mnie też duża ilość krwi - mówił dalej Zelner. - Nie powinno jej być aż  tyle, skoro ten człowiek już nie żył. A co pan sądzi o śladzie z prawej strony szyi? - przesunął fotografię zrobioną w kaplicy. 

- Myślałem, że to od uderzenia... Gabler często wdawał się w bójki.

- Regularny, półokrągłe zasinienia na brzegach - wyliczał półgłosem patolog. - Możliwe, że powstał po ugryzieniu przez człowieka.

- Przez człowieka? - powtórzył Gajda z niedowierzaniem.

- Zdarza się. W Tworkach mają delikwenta, który uważa się za potomka Draculi. Swego czasu było o nim głośno. Poranił wiele osób, zanim go złapano. 

- Czy ktoś taki jest w stanie rozerwać gardło?

- Jak najbardziej, chociaż okupiłby to wielkim bólem. Trudno przyjrzeć się ranie, bo zdjęcia umytych zwłok robił pan przy zbyt słabym świetle. Samo ugryzienie mogło powstać jeszcze za życia.

- Szkoda, że wcześniej nie wpadłem na pomysł, by się z panem spotkać - rzekł Gajda.

Patolog uśmiechnął się wyrozumiale.

- Proszę sobie nie czynić wyrzutów. Zalecam jednak ostrożność. Może macie na tej wsi jakiegoś niezrównoważonego psychicznie osobnika. Warto też zwrócić uwagę na włóczęgów. Zapewne z Łukaszem woli pan na razie nie rozmawiać... - spytał z lekką kpiną w głosie.

- Trafił pan w sedno, doktorze. Nasz komisarz bywa zbyt zasadniczy.

 

Alicja Minicka

 

Komentarze

Popularne posty