"XERION" - fragment

 

Wera nalegała, by wynajęli starlinga. Był wolniejszy niż śmigacz, ale zapewniał lepszą widoczność.

- Xerion przypomina Ziemię – stwierdziła, gdy znaleźli się w sporej odległości od miasta. – Czasami zapominam, że przebywam na innej planecie.

– Zauważyłaś, jak dużo jest tu zieleni?

- Nawet na dachach i ścianach domów – uśmiechnęła się. – Mam wrażenie, że Vetarianie podchodzą do tego wręcz obsesyjnie.

- Długo żyli w sztucznie wytworzonych warunkach - powiedział Val w zamyśleniu. - Podejrzewam, że Vetar nie wzbudził w tobie entuzjazmu. 


- To prawda - przyznała. - Świadomość, że za ścianą kopuły jest trująca atmosfera...

- Nie jesteś odosobniona. Dlatego Vetar zaczyna się wyludniać.

Wera spojrzała na ekran.

- Widać ocean! 

Znajdowali się nad półokrągłym cyplem obramowanym pasem piaszczystej plaży. Z tej wysokości zdołali pomiędzy drzewami dostrzec jedynie fragmenty białych ścian.

Dopiero, gdy wysiedli ze starlinga, Wera mogła przyjrzeć się  budynkowi - jednokondygnacyjnemu, jak dom Larsena i o podobnym kształcie, ale niższym i bez prześwitów w dolnej części.

- Nie ma okien! – zdziwiła się. – Drzwi też nie widzę. Może są z drugiej strony?

Ściana się rozsunęła. Z domu wyszedł mężczyzna, ubrany w białe spodnie za kolana i niebieską bluzę bez rękawów. Włosy miał przystrzyżone niemal do gołej skóry i w przeciwieństwie do większości Vetarian był dobrze zbudowany.

- To jest doktor Howard? – spytała zaskoczona.

- Spodziewałaś się kogoś w moim wieku? Bruno ma najwyżej pięćdziesiąt lat  – odrzekł półgłosem Robson. - Nie pytaj o jego pracę i tak nic nie powie - dodał szybko.

Howard zbliżył się do nich.

 - Przywiozłem przyjaciółkę – zwrócił się do  niego Val. - Przedstawiam ci detektyw Daber.

Wera odruchowo wyciągnęła rękę, chociaż Vetarianie rzadko witali się w ten sposób. Gdy ich dłonie się zetknęły, niespodziewanie poczuła na skórze przyjemny niemal  obezwładniający dreszcz.

- Witam, doktorze Howard –  przemknęło jej przez głowę, że zabrzmiało to zbyt oficjalnie.

W środku czekała ich spora niespodzianka. Od wewnątrz ściany były przezroczyste. Z trzech stron mogli podziwiać ocean. Na prawo ujrzeli sterczące z wody nagie żółtobrunatne skały, okalające niewielką zatoczkę.

Duży kuchnio-salon urządzono z niezwykłą prostotą. W kilku miejscach stały sofy i fotele. Charakterystyczny symbol na ich jasnej tapicerce oznaczał najnowszej generacji biomateriał, który miał zdolność przystosowywania się do kształtów siedzącej osoby.

- Te ściany są niesamowite! Co to właściwie jest? – spytał Val.

- Inteligentny glassopleks, tylko tyle wiem – odparł Bruno. - Powiedziałem Lidii o naszym spotkaniu, obiecała, że przyjedzie – mówił dalej. - Przez ostatnie miesiące  i tak bywała tu częściej niż ja. Prawie nie wychodziłem z instytutu.

Wera przyjrzała się  kwiatom, które rosły przy ścianie na specjalnym podłożu. Były identyczne, jak te na zewnątrz. Odnosiło się wrażenie, że nie ma granicy między salonem i ogrodem.

Dopiero po chwili zauważyła schody, prowadzące w dół. 

- Mogę tam zejść? - spytała.

- Oczywiście - uśmiechnął się Bruno.

Na niższej kondygnacji znajdowały się tylko sypialnia i łazienka z prysznicem. Na wprost szerokiego łóżka Wera ujrzała falujące pnącza, pomiędzy którymi przemykały różnokształtne wielobarwne stworzenia. Poprzez gęste sploty łodyg przedzierały się  nieliczne słoneczne promienie.

- Jesteśmy pod powierzchnią oceanu - usłyszała za plecami głos Bruna.

Odwróciła się.

- Co za widok! W dodatku to nie hologram.

Po powrocie do salonu zastali Robsona rozmawiającego z jasnowłosą kobietą. Była niewysoka a oczy w kolorze wyblakłego błękitu zdradzały jej vetariańskie pochodzenie.

- Lidio, to jest Wera - rzekł z ożywieniem. Val

Obie kobiety uśmiechnęły się do siebie. Bruno objął przybyłą ramieniem. 

- Nie zdążyliście się jeszcze posprzeczać? - spytał i zwrócił się do Wery. - Moja siostra i Val uwielbiają toczyć niekończące się spory.

- My tylko wymieniamy poglądy! - broniła się Lidia.

- Więc wymieniajcie dalej a ja udam się do kuchni - odparł. - Miałem dzisiaj udany połów.

- Teraz wszyscy mówią tylko o tych morderstwach - powiedziała Lidia.

- Nie możemy rozmawiać o śledztwie - zastrzegła szybko Wera.

- To na pewno Ziemianin! - oznajmiła niezrażona Vetarianka.

Dalszą dyskusję przerwał im Bruno.

- Gotowe! - zawołał, ustawiając na stole owalne tacki i pojemniki z koktajlami. 

- Udało ci się złapać tęczankę! - ucieszył się Val. - To stworzenie podobne do naszego łososia - wyjaśnił Werze.

Skinęła głową i ostrożnie wzięła do ust mały kawałek białoróżowego mięsa.

- Przepyszne! - odruchowo przysunęła swoją porcję bliżej.

Wzięli się raźno do jedzenia. Później, z napojami w dłoniach, przesiedli się na sofy i  wdali w swobodną pogawędkę. W końcu Lidia, której poprzedni temat najwyraźniej nie dawał spokoju, zwróciła się do Vala:.

- Jak wyjaśnisz fakt, że Ziemianie popełniają więcej przestępstw?

Robson westchnął ciężko.

- Dużo zależy od warunków życia  - przemawiał jakby tłumaczył małemu dziecku. -  W niektórych rejonach Ziemi istnieje mnóstwo zagrożeń, które nie występują ani na Vetar ani na Xerionie. Każdy jest zdolny do agresji w obliczu niebezpieczeństwa.

- Nie przekonałeś mnie!

- Znowu zaczynają - Bruno uśmiechnął się pogodnie do Wery. - Może pójdziemy na plażę  zamiast słuchać ich kłótni?

Już na zewnątrz, zanim ściana się zasunęła, usłyszeli podniesiony głos Robsona: 

- Przypomnij sobie tych trzech Vetarian...

Dotarli do zatoczki. Od otwartych wód oceanu odgradzały ją skały, pomiędzy którymi prześwitywał czerwonawy blask zachodzącego słońca.

Wera zrzuciła sandałki. Łagodne fale omywały ich stopy i wolno wsiąkały w wilgotny piasek. Poczuła na sobie wzrok Bruna. Nie odpowiedziała jednak spojrzeniem.

- Chcesz tu jeszcze przyjechać? - spytał nieoczekiwanie.

- Przecież wiesz, po co jestem na Xerionie - jej słowa zabrzmiały bardziej szorstko, niż zamierzała.

- Nie o to pytałem.

Zwróciła ku niemu twarz.

- Chciałabym... Bardzo...  Ale teraz musimy już wracać do Reah.

W salonie dwoje adwersarzy nadal pogrążonych było w ożywionej rozmowie. Wera z pewnym rozbawieniem obserwowała później Vala, który żegnając się Lidią ucałował ją w oba policzki.

Gdy starling oderwał się od ziemi, słońce właśnie zaszło, pozostawiając po sobie purpurową poświatę.

- Val, po co te zawzięte dyskusje? - spytała.

- W naszych relacjach z Vetarianami jest zbyt dużo wzajemnych uprzedzeń - oznajmił Robson. - Lidia nie jest odosobniona w swoich poglądach.

- Nic na to nie poradzisz - zauważyła roztropnie.

Val przez chwilę milczał, zatopiony we własnych myślach.

- To zadziwiające, jak głęboko jest w człowieku zakorzeniony atawistyczny lęk przed tym, co nieznane, co może zmienić dotychczasowy porządek - powiedział. - Zapewnie nie wiedziałaś, że wśród Vetarian są także konserwatyści. Niektórzy uważają, że błędem było nawiązywanie kontaktu i wpuszczanie Ziemian do swojego świata.

- Przecież nie wpuszczają wszystkich  - mruknęła. - Zwłaszcza na Xerion. Nadal nie widzę sensu w twoich kłótniach z Lidią.

- Tak naprawdę nie chodzi o Lidię, ale o Bruna - wyjaśnił Val, wprawiając Werę w zdumienie.

- Odniosłam wrażenie, że nie interesują go wasze wywody. 

- Jego hipotezy budziły kontrowersje najpierw na Ziemi a teraz tu na Xerionie - mówił Robson, nie zauważając ironii w jej głosie. - On chce dociec prawdy a prawda nie jest ani dla głupców ani dla tchórzy.

- Za bardzo się tym przejmujesz - stwierdziła Wera i spojrzała na ekran. - Zbliżamy się do Reah.

 

 

Alicja Minicka

 

Komentarze

Popularne posty