"Strach" - retro kryminał. Część 3
Wieczorem, dwa dni później
Tarnecki odwiedził doktora w jego domu. Greta przyniosła do salonu dzbanek kawy
i wychodząc, dyskretnie zamknęła drzwi.
Poprzedniego dnia rano, gdy
Anna poszła z Agatą do krów, Tarnecki wykorzystał okazję i przeszukał kuchnię.
Nie znalazł jednak żadnych ziół podobnych do tych, które Bielecki zabrał z domu
Leciejowej.
- Spodziewałem się, że w
kuchni nic pan nie znajdzie – powiedział lekarz. Napełnił filiżanki i podsunął
gościowi pudełko z cygarami. - Jeżeli
moje podejrzenia co do Agaty są słuszne, to naparstnica prędzej znajdzie się w
jej pokoju albo w domu córki.
- Czyli Anna i Wiktor nie
mieli do niej dostępu? – spytał ostrożnie Adam.
- Truciciel mógł się jej po
prostu pozbyć. – Bielecki starannie obciął cygaro. Zapalił i zaciągnąwszy się,
kontynuował. - Nawet, gdy ją znajdziemy, to niczego nie przesądza. Przemyślałem
sprawę naparstnicy i doszedłem do wniosku, że nie tędy droga. Nie zapominajmy,
że łatwo ją zdobyć. Musi pan przyjrzeć się dokładnie wszelkim konfliktom. Tylko
znalezienie motywu daje szansę na odkrycie prawdy.
- Jedyne, co mi przychodzi
do głowy, to spór o Antka.
Doktor skrzywił się z
niechęcią.
- Doradzałem Barbarze, by
tego dla świętego spokoju zaniechała. Może zresztą tak uczyniła, nie chcąc
denerwować Agaty. Ale doprawdy… -
- Faktycznie, to
niedorzeczny powód – zgodził się Adam. Po chwili dodał niepewnie – Jest jeszcze
sprawa z Zosią. Chociaż…
- Proszę mówić – zachęcił
doktor. – Nawet błahostka może wskazać trop.
- Przyszła dzisiaj.
Widziałem, że płakała. Dowiedziałem się od Anny, że chodzi o wesele Zosi i
Antka. Miało być zaraz po żniwach. Agata kazała je odłożyć co najmniej do
wiosny.
- Ze względu na Barbarę?
- Tak. Ale wiem też, że nie
jest zachwycona tym ożenkiem. Może żałoba po pani Drwęckiej była pretekstem?
- Powinien pan jak
najszybciej porozmawiać z naszym Achillesem – powiedział Bielecki. – Ciekawe,
jak on się na to zapatruje. Niewykluczone, że ten młokos podkochiwał się w
Barbarze.
- Ależ, panie doktorze! –
żachnął się Tarnecki.
Lekarz uśmiechnął się z
lekką kpiną.
- Już długo żyję na tym
świecie i proszę mi wierzyć, widziałem rzeczy o wiele dziwniejsze.
Myśli Adama pobiegły ku Barbarze.
Zobaczył jasne roześmiane oczy, delikatną twarz w aureoli złocistych włosów,
giętką sylwetkę otuloną miękkością jedwabiu, wysmukłe palce na klawiszach.
I ujrzał kobiety, które
Antek widywał na co dzień, ubrane w bure suknie
i fartuchy, z przedwcześnie postarzałymi twarzami i szorstkimi
rękoma.
Bielecki przyglądał mu się
uważnie, wypuszczając kolejną chmurę dymu z cygara.
- Chyba ma pan rację,
doktorze. Ale to oznacza, że Zosia mogła być zazdrosna – powiedział Tarnecki z
namysłem.
– I pracuje z Agatą w kuchni
– dodał wolno doktor.
Adam odczuł ulgę, że ten
trop wiedzie do osoby spoza rodziny Barbary. Sam nie wiedział, dlaczego
zawstydził się swoich myśli.
* *
*
Zapadał zmierzch, gdy wolnym
krokiem zmierzał do stacji. Przyszło mu nagle do głowy, że utrzymanie Barbary
musiało być dla Wiktora sporym obciążeniem. Jako właściciel Staszewa borykał
się co rusz z finansowymi problemami. Na pewno nie było mu łatwo podjąć decyzji
o sprzedaży części ojcowizny.
Już leżąc w łóżku Adam
zaczął się zastanawiać, czy Bielecki go nie zmanipulował. Poczuł, jak wzbiera w
nim niepokój. Przecież komisarz z Poznania twierdził, że nie ma podstaw do
wszczęcia śledztwa. Może ta cała sprawa z otruciem jest jedynie urojeniem?
Rozdział
4
Nazajutrz po śniadaniu
Anna i Wiktor pojechali bryczką do
Dąbówki. Wiktor był umówiony z Dylewskim u rejenta.
Tarnecki poszedł na
cmentarz. Już z daleka dojrzał Macieja, idącego od strony bramy i wchodzącego
później do kościoła.
Na nagrobku Drwęckiej leżał
krzyż, misternie wyrzeźbiony z jednego kawałka lipowego drewna. Niewątpliwie
wyszedł spod rąk utalentowanego artysty. Adam zachodził w głowę, kto go
przyniósł. Wczoraj do południa z Anną i Wiktorem odwiedzili grób Barbary.
Krzyża z całą pewnością jeszcze nie było.
Głęboko zamyślony wracał
piaszczystą drogą do domu. Zatrzymał się przed kościelną furtką. Zobaczył Macieja.
Ogrodnik w milczeniu skinął głową i wolno ruszył do wsi.
* *
*
Na podwórzu przed domem
Marcelina gawędziła z Zosią. W przeciwieństwie do Agaty, jej córka sprzyjała
młodym.
Adam pomyślał, że ma okazję,
by porozmawiać sam na sam z Antkiem. Pospiesznie zawrócił. Na szczęście
rozgadane kobiety nie zauważyły go.
Jeszcze przed furtką
usłyszał odgłos rąbania drzewa. Marcelina potrzebowała sporo opału do
chlebowego pieca.
Adam wszedł na podwórze i
skierował się do szopy. Antek szybko i
sprawnie rozłupywał polana na ściętym pniu. Za jego plecami na gałęzi jabłonki
wisiała koszula.
- Dzień dobry! – powiedział
głośno Tarnecki.
Chłopak wyprostował się.
- Dzień dobry panu. Matki nie
ma.
Niebieskie oczy nosiły ślady
łez. Włosy, zawinięte za uszy, opadły z jednej strony na
opalony policzek. Odgarnął je niecierpliwym ruchem ręki.
- Przyszedłem do ciebie.
Antek rzucił spłoszone
spojrzenie w stronę furtki. Odwrócił się i chwyciwszy koszulę, szybko ją
wciągnął. Najwidoczniej obawiał się kolejnej bury od matki.
- Wszystkim nam brakuje pani
Barbary – powiedział cicho Adam, patrząc prosto w twarz Antka.
Chłopak milczał. Stał ze
zwieszonymi ramionami.
- Wiem, że babcia kazała ci
przełożyć ślub.
- Tak trzeba! – odezwał się
Antek niespodziewanie. Adama zadziwił
ton jego głosu. Czyżby Bielecki
miał rację?
- Szkoda, że pani nie zdążyła cię namalować.
Oczy Antka zaszkliły się.
- Niech pan już idzie.
- Wybacz, nie chciałem ci
sprawić przykrości.
Adam odwrócił się i zobaczył
ustawione przy bocznej ścianie domu lipowe figurki ludzi i zwierząt. Nie były
widoczne od strony podwórza.
Poczuł, że coś ściska go za
gardło.
* *
*
Dom był pusty i cichy. Adam wszedł do salonu. Patrząc w ciemne, zimne
wnętrze kominka wspominał wigilijny wieczór, gdy razem z Drwęckimi siedział
przy buzującym ogniu.
Oparł się o wezgłowie fotela. Jego wzrok powędrował ku portretom.
Przymknął powieki i próbował przywołać z zakamarków pamięci chwile, które
spędził w towarzystwie Barbary.
Widział, jak wstaje od
pianina w rozświetlonym słońcem salonie i podchodzi z promiennym uśmiechem.
Słyszał szelest jedwabiu i czuł subtelny zapach perfum. Zobaczył, jak nalewa
herbatę, odgarnia niesforny pukiel włosów i wyśmiewa się z wywodów Bieleckiego,
gdy siedzieli przy podwieczorku w ogrodzie.
Czy doktor miał rację,
twierdząc, że Antek mógł się zakochać w Drwęckiej? Adam już nie uważał tej
sugestii za absurdalną. Przypomniał sobie ślady łez na twarzy Antka i
kunsztownie rzeźbiony krzyż na marmurowej płycie grobowca.
Zerwał się z fotela.
W progu przystanął i
odwrócił się. Miał wrażenie, że przywołało go spojrzenie Barbary z portretu nad
kominkiem.
Zmarszczył czoło. Dręczyło
go jakieś mgliste przeczucie, jakby z podświadomości coś próbowało wypłynąć na
powierzchnię myśli.
* *
*
Drżącymi rękoma siodłał
konia. Wyprowadził go ze stajni.
Zobaczył Agatę i Zosię,
które stały przed gankiem z koszami pełnymi ogórków.
- A dokąd to się pan
wybiera? – krzyknęła Agata.
- Wrócę niebawem – rzekł pospiesznie
i wskoczył na siodło.
Galopował wzniecając tumany
kurzu. Modlił się w duchu, by Bielecki był w domu.
* *
*
- Co się stało? – lekarz
patrzył na niego ze zdumieniem. – Ale proszę, niech pan wejdzie.
- Doktorze! - Adam z trudem
łapał oddech. – Muszę spytać o coś ważnego.
* *
*
- Wszystko się zgadza –
rzekł wolno doktor. – To nie może być przypadek. I co pan teraz zrobi?
- Myślałem, że to oczywiste
– odparł Tarnecki ze zdziwieniem.
Bielecki pokręcił głowa.
- Trudna sprawa, piekielnie
zagmatwana. Decyzję pozostawiam panu. Niech pan jednak pamięta o tych, którzy
żyją.
- Tylko tyle ma mi pan do
powiedzenia? – spytał cicho Adam.
Doktor wrzucił zgasłe cygaro
do popielniczki.
- Nic już nie zwróci mi
Barbary.
* *
*
Anna i Wiktor nie wrócili jeszcze od rejenta. Adam
rozkulbaczył i wytarł zgrzanego konia.
Wyczuł nagle czyjąś
obecność.
Odwrócił się. W otwartych
wrotach stała Agata.
Przez całą drogę wyobrażał
sobie rozmowę z nią, układał w myślach
słowa, które wydały mu się najwłaściwsze. Teraz poczuł, że przygotowania na nic
się nie zdały.
Niemal bezwiednie wyrwało mu
się pytanie:
- Dlaczego to zrobiłaś?
W wyblakłych oczach nie ujrzał
lęku. Tylko czujność.
- Nie mogłaś pozwolić, by
Barbara malowała Antka. Obydwoje mają na plecach identyczne znamię.
Agata słuchała z zaciętą
twarzą a on mówił coraz szybciej i coraz bardziej chaotycznie, jakby się bał,
że nie zdąży wszystkiego z siebie wyrzucić.
- Antek odgarnął włosy z twarzy… tak samo, jak
ona. Uświadomiłem to sobie dopiero później. Zobaczyłem jego rzeźby. Pewnie nie
wiedziałaś, że zrobił krzyż i położył go na grobie. Jest artystą, tak jak
matka. Zaczynałem rozumieć. Upewniłem się, gdy spytałem doktora o znamię u
Barbary. Wtedy byłem już pewien.
Jej uporczywe milczenie
zaczęło go niepokoić.
- Dlaczego zamieniłaś
dzieci? Zabrałaś Annie brata. I matce…
- Annie brata nie zabrałam –
przerwała mu.
- Co ty mówisz! Jak to, nie…
- Nagle zrozumiał sens jej słów. - Przecież Drwęcki nigdy by….
Dotarło do niego, że ona
mówi prawdę. Dawno już zauważył, jak bardzo Anna i Wiktor są do siebie podobni. I do mężczyzny z portretu nad
kominkiem.
- Marcelina uparła się
rodzić – powiedziała Agata. – Głupia
była, nie to, co inne.
- Jak Hanna, córka
ogrodnika... Przecież ona zmarła.
- Śmierć lepsza niż urodzić
bękarta na nędzę i poniewierkę – rzekła dobitnie.
- Czy twoja córka…
- Ona nie wie. Urodziły tego
samego dnia. Obie leżały nieprzytomne w gorączce. To był znak.
- A doktor nic nie
podejrzewał?
- Ja odebrałam poród. Doktor
przyjechał później. Obchodziła go tylko Barbara.
Zastanawiał się, którego ze
swoich synów zdążył wziąć na ręce Gwidon Drwęcki.
- Mogłaś powiedzieć Barbarze
prawdę – powiedział zmęczonym głosem.
- Prawdę na panine delikatne
uszy? – spytała szyderczo. Wbiła w niego
zimne spojrzenie.– Pan nic nie powie, ja i tak już długo nie pociągnę.
Nie był zaskoczony. Wiedział
od doktora, że zostało jej najwyżej kilka miesięcy życia.
Zdawał sobie sprawę, że ta
twarda chłopka ma rację. Teraz doskonale rozumiał, co miał na myśli Bielecki,
gdy mówił, by pamiętać o tych, którzy żyją.
* *
*
Agata zmarła tuż przed Bożym
Narodzeniem. Anna i Adam wzięli ślub latem, rok po śmierci Barbary.
Alicja Minicka
Komentarze
Prześlij komentarz