Pisarskie frustracje

Prawie każdy, kto pisze, marzy o wydaniu swojego tekstu, najlepiej w tradycyjnym trybie – na papierze. Jednym z czynników jest z pewnością odrobina szczęścia w postaci wydawcy, który przeczyta i dostrzeże potencjał nadesłanej książki. Jednak, ze względu na ilość propozycji, kierowanych do wydawnictw, szczególnie tych najbardziej renomowanych, spora część utworów pozostaje nieczytana. Jest więc bardzo prawdopodobne, że szanse na wypuszczenie na rynek literackiego hitu niejednokrotnie przechodzą wydawnictwom koło nosa a wielu autorów niepotrzebnie się zniechęca.

Sytuacja jest w tej chwili trudna, nawet dla uznanych pisarzy. Znakomita większość autorów zdaje sobie z tego sprawę. Ale istnieje spora grupa takich, dla których nieudane próby wydania książki kończą się wielkim rozgoryczeniem. Poczucie niedowartościowania sprawia, że usilnie poszukują kojącej odpowiedzi na pytanie:, dlaczego inni, dlaczego nie ja? Niektórzy wprost deklarują, że ich dzieło jest na pewno lepsze od tych, które wydano. I narzekają na fatalny gust rozmiłowanych w kiczu (lub w chłamie, kreatywność w tworzeniu niewybrednych określeń jest wprost nieograniczona) czytelników. Podążając tym tropem dochodzą do wniosku, że ich książka nie znajduje uznania u wydawców, gdyż są oni nakierowani na dogadzanie owym nieszczęsnym gustom.


Kuriozalne jest rzucanie epitetów pod adresem książek, których się samemu nie czytało, ale, na które „wypada” narzekać. Była moda na czytanie Coehlo teraz jest moda na krytykowanie jego książek. Do dobrego tonu należy też utyskiwanie na „Harry’ego Pottera” (tej całej Rowling po prostu się udało). Obowiązkowo trzeba wyrazić pogardę i niesmak wobec „Greya”. Często „zniesmaczeni” przyznają, że nie czytali, bo przecież tacy koneserzy nie będą sięgać po kiepską lekturę.  Typowy owczy pęd podszyty pospolitym snobizmem.

Samo ukazanie się książki to dopiero pierwszy krok. Co miesiąc publikowane są setki nowych tytułów, zaistnieć jest naprawdę niełatwo. Niektórzy nonszalancko stwierdzają, że nie ma nic łatwiejszego, niż zrobienie z książki, nawet kiepskiej, bestsellera. Przepisem na sukces jest zainwestowanie w reklamę. Tylko, gdyby to było takie proste, wszyscy wydawcy żyliby bezstresowo i opływali w luksusy.

Problem polega na tym, że czytelnik jest nieprzewidywalny. Ani tysiące bawiących się w znawców literackich ani specjaliści od PR nie są w stanie ujarzmić potencjalnego odbiorcy.

Myślę, że najważniejsze jest czerpanie radości z samego pisania. Sukces jest efektem wielu czynników, na niektóre zazwyczaj nie mamy zbyt dużego wpływu. Po napotkanych w sieci licznych wypowiedziach zawiedzionych autorów doszłam do wniosku, że lepiej się na nic nie nastawiać. Ale też nie rezygnować, jeżeli jesteśmy przekonani, że mamy czytelnikowi coś do zaoferowania.

Chciałabym ponownie zwrócić uwagę na inne możliwości, oprócz stresującego dobijania się do tradycyjnych wydawnictw. Mam na myśli self-publishing. Może nie jest to idealne rozwiązanie, ale na pewno bardziej konstruktywne, niż wylewanie frustracji na innych. Dzięki Internetowi jest sporo miejsc, gdzie można swój tekst umieścić i poddać go ocenie czytelników.



Alicja Minicka

Komentarze

  1. W dzisiejszych czasach wystarcza forsa a wydawca sam się znajdzie.
    Ja umęczona naciąganiem przez bezdusznych wydawców i krytyków krwiopijców otworzyłam własne wydawnictwo autorskie bardzo dalekie od gównianej komercji.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty