Recenzencka blogosfera – przerośnięte dziecko Internetu

Przyznam, że od jakiegoś czasu ciekawi mnie zjawisko szybkiego rozwoju recenzenckiej blogosfery. Zaglądam na blogi, ale od ich zawartości bardziej interesują mnie same blogerki, które zdają się zupełnie nie zauważać zaistniałych zmian. Recenzowanie książek z zajęcia elitarnego stało się pospolitym, wręcz masowym. Szybko i bez problemu można założyć blog i od razu umieszczać opinie. Ale nie oznacza to bynajmniej, że automatycznie wskakuje się w rolę autorytetu, serwującego czytelnikowi bezcenne wskazówki, których tenże spragniony jest, jak kania deszczu.


Czytelnicy nie są aż tacy bezradni i zagubieni, jak wielu przedstawicieli zmasowanej internetowej krytyki literackiej próbuje sobie wmawiać. Po co potencjalny czytelnik ma szukać blogowych recenzji czy wczytywać się na portalach w wynurzenia rozmaitych „znawców”. Przecież nie uzyska w ten sposób odpowiedzi na podstawowe pytanie: czy dana książka spodoba się jemu.

Bardzo często można zetknąć się z utyskiwaniem na czasy obecne, w których nastąpił „upadek autorytetów”, nie tylko literackich.  W świecie książek o tę godną ubolewania zmianę obwinia się samych czytelników, którzy nie słuchają znających się na rzeczy koneserów.  Czy jednak nie jest tak, że czytelnicy po prostu dostrzegają ich miałkość?

Rozdźwięk pomiędzy wirtualnym a prawdziwym obliczem literackiej krytyki coraz bardziej się powiększa. W ramach kreowania tez o własnej nieodzowności niektórzy przekraczają granice, za którymi zaczyna się groteska. Na jednym z blogów zamieszczono bardzo surową recenzję jakiegoś skandynawskiego kryminału. W komentarzu pod nią Autorka tejże oznajmiła z całą powagą, że z trudem dobrnęła do końca książki, ale musiała się poświęcić, by ostrzec przed tym kiepskim utworem.  Rodzi się pytanie, czy istnieje realna potrzeba „poświęcania się”? Co takiego strasznego może nas spotkać po wzięciu do ręki książki, która nie przypadnie nam do gustu? Przecież także książka polecana przez kogoś może się nie spodobać. Czy czytelnikowi grozi załamanie nerwowe, zacznie miewać koszmary i budzić się z krzykiem, oblany zimnym potem? A może będzie musiał skorzystać z pomocy psychiatry? Nawet, jeżeli jakąś książkę niepotrzebnie kupi, to raczej nie popadnie przez to w ruinę finansową. Mamy tu do czynienia z klasycznym demonizowaniem. Wiele blogerek przyodziewa swoją aktywność w misyjne szaty.

Szkoda tylko, że w tej masie giną blogi, założone przez rasowe książkowe mole. Taką bratnią duszę zawsze się wyczuwa a ewentualne niedociągnięcia stają się nieistotne. Są też blogi, które ujmują rzetelnością i kulturą słowa. Ma się po prostu pewność, że oceniany utwór został przeczytany i to bardzo uważnie. Na pierwszy plan wysuwa się książka a nie osoba recenzentki. A, co ważniejsze, nie ma autorytatywnego i nachalnego traktowania własnej opinii, jako „jedynej słusznej”.

Mówi się nieraz, że nie ma nic łatwiejszego niż krytykowanie. Ale to nie do końca prawda. Profesjonalna krytyka to zajęcie bardzo trudne, wymagające wiedzy i umiejętności. A także odporności psychicznej, bo na tym koniu już się dzisiaj daleko nie zajedzie.

I na koniec refleksja Jacka Dukaja z artykułu „Pożytek z krytyki”:

 „Ponieważ recenzje nie wpływają na gust ogółu, lecz stanowią gustu tego martwe odbicie, nie są już potrzebne; zachowały się, jako swoisty wyrostek robaczkowy z poprzedniego etapu ewolucji życia literackiego.”



Alicja Minicka


Komentarze

  1. Święta racja. Nadęcie niektórych blogerów rodzących "recki" jest po prostu komiczne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Krytyka literacka jest przecież potrzebna. Tylko gdzie jej szukać?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeżeli ktoś jej potrzebuje, to na pewno ją znajdzie. Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z Panią. Blogów jest za dużo i szkoda na nie czasu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty