"Afrodyta" - opowiadanie - kryminał SF

Rok 2095. Detektyw Wera Daber prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa właścicielki luksusowej agencji towarzyskiej, w której zatrudnione są androidy.


Zbliżał się koniec marca, ale śniegowo-deszczowa mżawka nie pozwalała zapomnieć o zimie.
Wera wbiegła do holu swojego wieżowca. Czuła, jak fala gorąca uderza do wysmaganej zimnymi podmuchami twarzy.
Poleciła, by komputer pokazał oferty biura podróży, z którego usług zazwyczaj korzystała. Drgnęła, gdy dźwięk komunikatora przerwał jej to miłe zajęcie. Na wyświetlaczu zobaczyła recepcjonistę z biura. 


- Pilna wiadomość – rozległ się metaliczny głos androida. – Detektyw Daber zgłosi się do inspektora Wolskiego.
Pomyślała ze złością, że nie miał odwagi zadzwonić osobiście. Z drugiej strony trochę rozpierała ją ciekawość. Wiedziała, że nie zawracałby jej głowy z błahej przyczyny.
Szybko ubrała się i z tarasu przywołała starlinga.  


* * *
Drzwi gabinetu szefa były szeroko otwarte. Wchodząc Wera odruchowo przeczesała palcami lekko jeszcze wilgotne włosy.
- Jesteś – stwierdził lakonicznie, prostując zwalisty tułów.
- Mam urlop, pamiętasz?
Skrzywił się i dłonią pomasował prawy bok.
Zastanawiała się, czy nie robi tego celowo, by ją ułagodzić. Niedawno zwierzył się, że założono mu hodowlę tkanek wątrobowych. Czekał go przeszczep.
Z chmurną miną usiadła naprzeciw niego.
- Zabójstwo Balickiej – oznajmił, przesuwając w jej stronę infokostkę
Wera wzięła ją machinalnie i natychmiast odłożyła.
- To sprawa Adama!
- Adam utknął – powiedział Wolski zatroskanym głosem.  Milczał przez chwilę, jakby ważył w myślach słowa. - Okazało się, że ofiara to siostra pani burmistrz. Rozumiesz, prawda?
Nie ukrywał swoich politycznych ambicji. Przy każdej okazji zabiegał o uznanie ze strony ratusza.
- Jesteś moim najlepszym detektywem – dodał pojednawczo.
Westchnęła.
- Dlaczego mówisz mi to tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujesz?
* * *
Jak zwykle, zaczęła od wejścia do VCS.
Virtual Crime Scene bazowała na technologii, wykorzystywanej początkowo do celów  rozrywkowych. W latach siedemdziesiątych po raz pierwszy zastosowano ją w kryminalistyce.
Na miejsce przestępstwa wchodziły najpierw wyspecjalizowane androidy, zwane androtechami. Kierował nimi zdalnie zespół techników.  Roboty zabezpieczały potencjalne dowody i pobierały próbki. Nagrywały dźwięki i utrwalały zapachy. Powstawał wielowymiarowy interaktywny zapis, umożliwiający wielokrotne oględziny, nawet po  upływie dłuższego czasu.
W sali projekcyjnej Wera założyła hełm i rękawice. W wirtualnym korytarzu dotknęła przestrzennego napisu „Badanie miejsca zbrodni”. Wpłynęła do pełnego rozbłysków tunelu, by po kilku sekundach znaleźć się w mieszkaniu Balickiej.  
Było doszczętnie splądrowane. Przesuwając się po kolejnych pomieszczeniach, ujrzała stosy ubrań i przedmiotów, otwarte na oścież szafy i szafki, zrzucone ze ścian obrazy.
W kuchni znalazła ofiarę, przywiązaną do krzesła, siedzącą ze zwieszoną bezwładnie głową. Zmierzwione kasztanowe włosy przesłaniały zsiniałą twarz. Mimo, iż zwłoki zaczęły się już rozkładać, przez porozdzierane ubranie zdołała dostrzec liczne rany cięte. Zatęchłe powietrze gęste było od słodkawo-zgniłego odoru.
- Pokaż warstwy – poleciła Wera.
Najpierw zniknęło ciało i krzesło. Później po kolei dematerializowały się porozrzucane w pomieszczeniu przedmioty.
Wera pochyliła się i uważnie obejrzała poplamioną podłogę. Skierowała na nią pożyłkowaną pulsującymi światłowodami rękawicę.
- Ślady biologiczne ofiary – odezwał się komputer.
Dziewczyna zdjęła hełm i wydała następne polecenie:
- Wstępny raport patologa.
W kilka sekund wyświetlił się hologram z zawieszonym w przestrzeni trójwymiarowym ciałem. Świetliste okręgi otaczały obrażenia, o których informował monotonny beznamiętny głos.
- Lidia Balicka. Kobieta rasy białej, lat czterdzieści osiem. Znaleziona trzydzieści sześć godzin po śmierci. Wysoka temperatura w pomieszczeniu przyspieszyła proces rozkładu. Na ciele liczne rany zadane ostrym i krótkim nożem. Prawdopodobny wygląd narzędzia.
Obraz ukazał się nad ciałem i podpłynął bliżej. Gdy zgasł, głos kontynuował:
- Poparzenia laserem punktowym.
- Nanoszperacze? – spytała detektyw Daber.
- Wynik zero.
* * *
Adam siedział przy biurku z głową podpartą na dłoniach. Smętny wzrok utkwił w jakimś niewidocznym punkcie.
- Cześć – odezwał się ponuro, nie zmieniając pozycji.
- Będziesz się nad sobą użalał czy bierzemy się do pracy? – spytała bezceremonialnie Wera, siadając naprzeciw niego. – Ja też nie jestem zachwycona. Miałam dzisiaj zaplanować wyjazd.
- Wiem - rzekł smętnie. - Wczoraj do północy siedziałem nad dokumentacją. Zapomniałem, że Nadia chciała odwiedzić Krzysia. To już siódmy miesiąc – dodał z dumą. -  Jeszcze dwa i wyjmą go z Komory.
Wera widziała kiedyś pomieszczenie, w których następował monitorowany rozwój płodów. Do zanurzonych w płynie maleńkich ciałek podłączone były różnokolorowe przewody i giętkie rurki.
- Ja też przyszłam na świat w Komorze - uśmiechnęła się, zadowolona, że partner nieco się rozchmurzył. - Powiedz, co ustaliłeś.  
- Na razie niewiele. Balicka prowadziła agencję towarzyską „Afrodyta”. Wszystko legalnie, androidy płci obojga ze wszystkimi wymaganymi licencjami. Morderca pewnie chciał, by wskazała miejsce ukrycia jakiegoś przedmiotu lub dokumentu. Przeholował i kobieta nie zdążyła mu nic powiedzieć. Dlatego wybebeszył całe mieszkanie.
 - Faktycznie, ślady świadczą, że zaczął szukać po jej śmierci. Nanoszperacze nie wykryły w domu żadnego schowka.
- Czyli możemy założyć, że znalazł to, po co przyszedł. – rzekł ostrożnie Adam.
Wera potrząsnęła głową.
- Balicka była torturowana – powiedziała wolno. – Niemożliwe, by wytrzymała przypalanie laserem.
- Więc myślisz… - Adam zawiesił głos.
- Nie znała odpowiedzi – stwierdziła krótko detektyw Daber.

Przed opuszczeniem biura zajrzała jeszcze do Działu Behawioralnego. Tak jak przewidywała, było na razie zbyt mało danych, by sporządzić psychologiczny portret sprawcy. Natomiast szczegółowy raport z sekcji patolog obiecał dostarczyć następnego dnia.
* * *
 „Afrodyta” miała siedzibę w dwukondygnacyjnym budynku o lekkiej konstrukcji, z werandą na parterze i wspartymi o smukłe kolumny balkonami na piętrze.
Policyjne roboguardy znały Werę, więc bez przeszkód mogła wejść do środka. Dom z zewnątrz nie wydawał się zbyt duży, dlatego hol, który zajmował cały parter, sprawiał wrażenie ogromnego. Usytuowane z prawej strony kręte ażurowe schody prowadziły na piętro.
Na wprost głównego wejścia stał półkolisty kontuar, zapewne recepcja. Ciemnoczerwone meble i zasłony tworzyły harmonijną kompozycję z kremowymi ścianami i parkietem z jasnego drewna. Mimo prostoty wnętrze było całkiem przyjemne. Kosztowne, ale gustowne, bez zbędnego przepychu.
Od razu rozpoznała wiszące na ścianach obrazy. Miała w domu miniaturę autorstwa Hisako, japońskiej artystki, mistrzyni subtelnych pastelowych aktów.
Fotele i sofy ustawiono wokół okrągłych stoliczków, na których leżały foldery. Detektyw Daber wzięła jeden do ręki. Zawierał hologramowe zdjęcia uwodzicielsko uśmiechniętych żeńskich i męskich androidów, w strojach wieczorowych i ponętnym negliżu. Zdjęciom towarzyszyły opisy każdego modelu. Najwyższe ceny figurowały przy kopii popularnej aktorki Lily Bach i przystojnego prezentera kanału „Bliżej gwiazd” Josha Powersa.  Krążyły legendy o kwotach, za jakie sprzedali prawo do powielania swoich wizerunków.
Wera ostrożnie zdjęła obraz i przyjrzała się sejfowi. Zadzwoniła do biura i zleciła przyjazd techników z policyjnego laboratorium. Po prześwietleniu sejf miał zostać zbadany przez nanoroboty i rozcięty. Kazała też zabrać kilka folderów.
Sama udała się na piętro. Podłogę wyłożono miękkim tłumiącym kroki dywanem. W ciszy słychać tylko było szmer wody z fontanny w wykuszu na końcu długiego i szerokiego korytarza.  Pokoje usytuowano po prawej stronie. Były jednakowo urządzone, różniły się jedynie kolorami ścian i mebli. W każdym znajdowało się olbrzymie okrągłe łóżko, lustra na ścianach i sufitach, zgrabne toaletki z mnóstwem kosmetyków, olejków i erotycznych zabawek.
Wera wyszła z agencji. Już w starlingu skontaktowała się z ratuszem. Na ekranie komunikatora pojawiła się uroczo uśmiechnięta blondynka.
- Teresa Grabska – przedstawiła się. - Biuro burmistrz Zalewskiej.
- Detektyw Daber, muszę porozmawiać z panią burmistrz.
- Inspektor Wolski uprzedził, że pani zadzwoni. Niestety, pani burmistrz ma dzisiaj kilka ważnych spotkań i dopiero wieczorem znajdzie nieco czasu. Czy byłaby pani uprzejma skorzystać z zaproszenia na godzinę dziewiątą? Przyślę naszego starlinga.
- Żaden problem.
- Jeszcze jedno – rzekła pospiesznie blondynka. – Pani burmistrz porozmawia z panią w czasie przyjęcia. Pani rozumie… Strój…
- Wszystko jasne – przerwała jej Wera. – Będę punktualnie. 
* * *
Wróciła do mieszkania i od razu przeszła do łazienki.
- Kąpiel relaks – poleciła, wrzucając ubranie do dezintegratora. Wbudowana w podłogę owalna wanna w ciągu kilku sekund napełniła się wodą z dodatkiem wonnych olejków. Wera, leżąc w aromatycznym płynie, z głową opartą o poduszeczkę, oddała się całkiem przyjemnym rozważaniom na temat stroju na przyjęcie w ratuszu.
Kwadrans przed dziewiątą po raz ostatni obejrzała się w lustrze. Głęboka zieleń obcisłej jedwabnej sukni idealnie współgrała z jej rudozłotymi włosami i ciemnymi oczyma.
Za oknem wirowały płatki śniegu. Wera wydała polecenie nasunięcia osłony na taras, przy którym czekał już na nią starling.
Przed paru laty przeniesiono ratusz z zabytkowego budynku w Starym Krakowie do jednego z wieżowców w nowej części miasta. Kaskadowy układ kondygnacji łagodził nieco monotonię ścian z matowego glassopleksu i błyszczącego stopu.
Pojazd miękko przywarł do tarasu, z którego przechodziło się wprost do sali bankietowej. Wera nie zauważyła osłony, ale na tarasie było ciepło. Zapewne zastosowano tu niewidzialną barierę izolującą.
* * *
Detektyw Daber nie widziała jeszcze nowej siedziby władz miasta. Z zaciekawieniem rozejrzała się po olbrzymim wnętrzu. Wysoki strop podtrzymywały kolumny z gładko polerowanego czarnego granitu. Ze ścian przesączało się łagodne światło. Delikatne dźwięki muzyki z trudem przebijały się przez gwar ożywionych rozmówi i wybuchy śmiechu licznych gości, między którymi krążyła obsługa z tacami pełnymi wysmukłych kieliszków i wykwintnych przekąsek.
- Może szampana? - kelner wyrósł przed nią jak spod ziemi i oddalił się, gdy przecząco potrząsnęła głową.
- Ślicznie pani wygląda – blondynka podeszła z wyciągniętą dłonią i nadspodziewanie mocno uścisnęła jej rękę. Sama doskonale prezentowała się w świetnie skrojonym szaroperłowym kostiumie. - Cudowna suknia! – dodała z uśmiechem.
Werze przemknęło przez myśl, że raczej nie zobaczy tutaj ubrań z automatów z jednorazówkami.
- Wspaniałe przyjęcie – odparła uprzejmie. – Świetne androidy – powiodła oczyma za przechodzącą obok kelnerką. – Bardzo realistyczne.
Grabska roześmiała się perliście.
- To ludzie – wyjaśniła. – Pani burmistrz nie znosi robotów.
Podeszły do wysokiej szczupłej kobiety, ubranej z nienaganną elegancją w kremową suknię, której barwa ładnie kontrastowała z brązem krótko ostrzyżonych włosów.
Sekretarka chciała dokonać prezentacji, ale Wera uprzedziła ją.
- Detektyw Daber, Wydział Zabójstw.
- Marta Zalewska – burmistrz uścisnęła dłoń dziewczyny, obrzucając ją szybkim taksującym spojrzeniem. - Nie przypuszczałam, że detektyw prowadzący śledztwo okaże się tak młodą i atrakcyjną kobietą – jej głos zdawał się być wyprany z jakichkolwiek emocji, dlatego komplement zabrzmiał trochę sztucznie.
Grabska pochyliła się do ucha Zalewskiej i coś jej szepnęła.
- Dziękuję Tereso, jak zwykle o wszystkim pomyślałaś – powiedziała burmistrz.
Sekretarka oddaliła się. 
- Przepraszam panią, to było ważne… - Zalewska obdarzyła detektyw Daber enigmatycznym uśmiechem
- Rozumiem. Chciałabym porozmawiać o pani siostrze – Wera starała się nie okazywać zniecierpliwienia.
Burmistrz skinęła głową,
- Proszę do mojego gabinetu. Tutaj jest trochę za głośno
Podeszły do pokrytych matowym stopem drzwi, prowadzących do sporego, komfortowo urządzonego pomieszczenia. Zalewska wskazała fotele przy okrągłym stoliku. 
Nieopodal na zgrabnym chromowanym biurku stała sporych rozmiarów trójwymiarowa fotografia rozpromienionej pani burmistrz w towarzystwie przystojnego mężczyzny z burzą ciemnych włosów i chmurnym uśmiechem.
- Rozmawiałam z panem Wolskim – odezwała się Zalewska, ledwo usiadły. - Zapewnił mnie, że śledztwo przebiegać będzie sprawnie i bez rozgłosu. Bardzo zależy mi na dyskrecji. Gdyby dziennikarze…
- Rozumiem – Wera nie dała jej dokończyć. Czuła jak ogarnia ją irytacja. Na końcu języka miała jakąś cierpką uwagę, ale powstrzymała się przez wzgląd na swojego szefa. – Chcę dopaść mordercę pani siostry i zakładam, że pani też na tym zależy.
- Oczywiście – zapewniła nieco skonsternowana burmistrz. – Proszę pytać.
- Morderca prawdopodobnie czegoś szukał. Domyśla się pani, czego?
- Niestety, nie. Prawie nie utrzymywałam kontaktów z siostrą i niewiele wiem o jej życiu prywatnym. Miałam jej za złe, że zajmowała się… - umilkła i spojrzała niepewnie, zagryzając lekko usta.
- Ma pani na myśli agencję? – zdziwiła się Wera i dodała niewinnym tonem. – Z tego, co ustaliliśmy, pani siostra prowadziła legalną działalność.
Wiedziała doskonale, do czego zmierza rozmówczyni.
Na policzki Zalewskiej wpłynął rumieniec.
- Chodzi o reputację! - powiedziała przyciszonym głosem, jakby zażenowana, że musi tłumaczyć coś tak oczywistego. – Wie pani, jakie jest stanowisko konserwatystów w kwestii nadmiernego zastępowania człowieka androidami.
* * *
W laboratorium zastała jedynie Grzegorza pochylonego nad mikroskopem.
- Chyba będziesz rozczarowana – powiedział, gdy wzięła leżący tam folder. Był podobny do tych, które widziała w „Afrodycie”, ale zawierał jedynie zdjęcia kopii Lily Bach, bez opisów i ceny. Przez chwilę przypatrywała się im ze zmarszczonymi brwiami. Po co Balicka trzymała ten folder w sejfie?
Odwróciła się do Grzegorza.
- Wrzuć do porównania wszystkie zdjęcia tego androida.
* * *
Wera w skupieniu przyglądała się fotografiom. Po prawej były zdjęcia z recepcji, po lewej te z folderu znalezionego w sejfie. Pod wszystkimi zdjęciami z recepcji znajdował się jednakowej treści zapis „Model nr LDS35472” i numer licencji. Zdjęcia z lewej strony nie zostały opatrzone żadną informacją.
- Powiększ numer 4 z prawej i numer siedem z lewej – poleciła.
Na obu zdjęciach Lily Bach w przezroczystym negliżu leżała na wznak na białym dywanie. Dłonie z polakierowanymi na czerwono paznokciami pieszczotliwie dotykały złocistych włosów, rozsypanych lśniącymi falami wokół głowy. Błyszczące usta uśmiechały się kusząco a spojrzenie spod półprzymkniętych powiek zdawało się być utkwione w oczach spoglądającego na fotografię. Kopia na prawym zdjęciu miała uniesione nieco wyżej ręce i bujniejsze włosy. Można to było dostrzec dopiero, gdy fotografie znalazły się jedna obok drugiej.
Nad głowami obu androidów wyświetliły się dwa punkty. W ułamku sekundy objechały całą sylwetkę. Gdy obrysy zostały na siebie nałożone, od razu rzuciło się w oczy, że różniły się wzrostem.
- Nic z tego nie rozumiem – usłyszała za plecami głos Adama.
Wera wskazała androida ze zdjęcia z recepcji.
- Na stopach, na dłoniach i na brzuchu jest numer seryjny. Można go zobaczyć dopiero na powiększeniu. U drugiego nie widać żadnego numeru. Android-kopia ma dokładnie te same wymiary, co człowiek, który jest wzorcem. Co do milimetra – wyjaśniła, nie odrywając wzroku od ekranu. – Sprawdziłam to.
- Więc ten drugi pochodzi z czarnego rynku – stwierdził Adam. – Ale przecież kopię Lily Bach można kupić legalnie – zreflektował się. - Balicka słono zapłaciła za licencję. O co tu chodzi?
- To nie jest android – powiedziała z przekonaniem Wera.
- Sobowtór… – Kołecki w zamyśleniu potarł podbródek. - Zatrudnianie ludzi w agencjach jest poważnym przestępstwem. Po co Balicka miałaby aż tak ryzykować?
- Dla większych pieniędzy. Mężczyźni szaleją na punkcie tej gwiazdy. Tylko komputer był w stanie wychwycić różnice między żywym sobowtórem a idealną kopią. Android jest ograniczony programem. Pomyśl, Lily Bach, spełniająca każde życzenie klienta. To na pewno było warte ryzyka.
- No, dobrze – zgodził się Adam. – Tylko dlaczego system rejestracyjny nie zidentyfikował tej kobiety?
Spojrzała na zdjęcia.
- Mam pewną hipotezę - rzekła półgłosem.
* * *
Musiała skorzystać z baz danych w pomieszczeniu, do którego mogły wejść tylko ściśle wyznaczone osoby. W pamięci skanera był zapis tęczówek oka.
Wrzuciła fotografie z sejfu i wydała polecenie przeszukania w klinikach chirurgii plastycznej. Uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy ukazał się komunikat o pozytywnym wyniku.
Folder zawierał dokumentację z Poznania. Kobieta ze zdjęcia była z natury szatynką.  Reprezentowała ten sam typ urody, co Lily Bach. Miała jednak dłuższy nos i drobniejsze usta. Przeszła całą serię skomplikowanych operacji i przeszczep włosów. Powiększono jej piersi i wycięto dwa dolne żebra. Stała się łudząco podobna do słynnej gwiazdy. Ale różnice niedostrzegalne dla ludzkiego oka komputer natychmiast wychwytywał. Dlatego system jej nie zidentyfikował. Zgodnie z obowiązującym prawem rejestracyjnym powinna była zaktualizować swoją kartotekę.
Wera nie odnalazła w folderze adresu. Wrzuciła zdjęcie sprzed metamorfozy do rejestru ogólnego. Już po kilku sekundach system wyświetlił dane. Kobieta nazywała się Anna Pałecka i od pół roku mieszkała w Krakowie w luksusowym apartamencie przy ulicy Kopernika.
* * *
W mieszkaniu nikogo nie zastała. Poleciła, by jak najszybciej przeanalizowano domowy komputer Pałeckiej.
Okazało się, że mogła rozmawiać tylko z jedną sąsiadką, leciwą panią Kowalską. Pozostałe lokale na tym piętrze stały puste. Ceny musiały tu być horrendalne.
- Chyba nie ma kłopotów z policją? – zaniepokoiła się starsza pani, gdy padło pytanie o Annę Pałecką. – Taka miła dziewczyna! Chociaż rzadko ją spotykam.
- Dostaliśmy zgłoszenie, że zaginęła – wymyśliła Wera na poczekaniu.
- Bzdury, drogie dziecko! – oburzyła się pani Kowalska. – Mówiła, że jedzie na wakacje.
- Kiedy pani z nią rozmawiała?
- Dzisiaj rano. Akurat wracałam ze spaceru. Uwielbiam…
- Mówiła, dokąd wyjeżdża? – spytała Wera bez większej nadziei.
Rozmówczyni, urażona, że jej przerwano, zaprzeczyła z godnością.
- Nie jestem wścibska. A ona bardzo się spieszyła.
* * *
Rano następnego dnia Wera weszła do szefa.
- Mamy już wyniki z apartamentu Anny Pałeckiej. Z zapisu domowego komputera wiemy, że rano oglądała wiadomości, prawdopodobnie usłyszała o zabójstwie Balickiej, bo skasowała z pamięci pliki ze zdjęciami . Chyba nie wiedziała, że na serwerze są kopie.
- Myślisz, że morderca szukał tych zdjęć?
- Tak uważam. Zdjęcia zrobiono w agencji. Możemy mieć do czynienia z szantażem.
- Balicka?
-  To mało prawdopodobne. Zapłaciła za operacje plastyczne Pałeckiej, ale chyba nie wiedziała, co się dzieje. Zobacz – podsunęła mu wydruk. – Szczegółowy raport patologa. Rany Balickiej nie były śmiertelne, zadawano je bardzo umiejętnie, by sprawić dotkliwy ból. Zmarła w wyniku szoku. Zabójca to profesjonalista.
Wolski odchylił się w fotelu i spojrzał na nią uważnie.
- Zwykle przychodzisz do mnie z wynikami, nie z hipotezami. O co chodzi?
- System nie jest w stanie zidentyfikować jednego z mężczyzn. Podczas przeszukania „Afrodyty” nie znaleźliśmy kamer, są zresztą zabronione w takich miejscach. Sądzę, że Pałecka zainstalowała je na własną rękę, by zdobyć materiał do szantażu, a później usunęła.
- Chyba nie nadążam… - mruknął Wolski. – Przecież klient może powiedzieć, że myślał, że ma do czynienia z androidem.
- Masz rację – odparła. – Ale są tacy klienci, którym szczególnie zależy na dyskrecji. Nie chcą, by ktokolwiek się dowiedział, nawet, gdy w grę wchodzi tylko legalna kopia. Pamiętasz aferę z senatorem? 
Jej szef pokiwał wolno głową.
- Rozumiem, że chcesz dostępu do zastrzeżonych rejestrów?
- Chcę – rzekła twardo Wera. – Morderca jest zdeterminowany i na pewno już wie, że zabił niewłaściwą osobę.
* * *
- Mam dosyć wielbicieli Lily Bach! – oznajmił zbolałym głosem Adam.
- Ale chyba coś z nich wyciągnąłeś? – spytała Wera.
- Potwierdzili, że musieli płacić o wiele więcej niż za androida. Żaden nie przyznał, że był szantażowany.
- Jest jeszcze ten biznesman Janusz Wąsacki – przypomniała. – Kiedy ma się zgłosić?
- Jutro do południa.
- Naprawdę chcesz, żebym go przesłuchała?
- Pewnie! – przytaknął skwapliwie. – Zrób to z litości dla mnie – udał, że zbiera mu się na płacz.
Wera parsknęła śmiechem.
- Dobra. Ale będziesz mi winien przysługę.
- Co z tym niezidentyfikowanym? – spytał z zaciekawieniem Kolecki.
- Twarz od razu wydała mi się znajoma. Później skojarzyłam, że widziałam go na zdjęciu w gabinecie Zalewskiej. To jej mąż, dlatego figuruje w zastrzeżonym rejestrze. Stały bywalec nocnych klubów, hazard, liczne romanse. Jakiś czas temu tonął w długach, znalazł się nawet na czarnej liście jakiejś mafii.
-  Musimy go jak najszybciej przesłuchać – stwierdził Adam. – Miał motyw. Żona może go odciąć od pieniędzy.
- Jestem z nim umówiona na dyskretne spotkanie wieczorem w Parku. Załatwiła mi to pani Grabska, urocza sekretarka Zalewskiej. Obie chcemy oszczędzić pani burmistrz i naszemu szefowi zbędnych stresów – rzekła ironicznie Wera.
- Ciekawe, dlaczego chciała ciebie do tego śledztwa?
- To raczej nadgorliwość Szymona. Powiedziała mi bez ogródek, że zależy jej na dyskrecji i szybkim zakończeniu śledztwa. Nie wydawała się zbytnio przejęta śmiercią siostry. Ale, gdyby była winna, chyba starałaby się zachować jakieś pozory... Faktem jest, że tropy prowadzą do niej a ta sprawa może jej bardzo zaszkodzić. Mam za mało danych – stwierdziła. – I za mało czasu. Dlatego zleciłam Czerskiemu, by trochę powęszył.
Artur Czerski był prywatnym detektywem, byłym śledczym z gdańskiego Wydziału Zabójstw. Zatrudniała go już wielokrotnie. Wiedziała, że zdarza mu się balansować na granicy prawa, ale nie interesowały jej metody, jakimi się posługiwał. Liczyła się tylko skuteczność.
* * *
Park powszechnie uważano za jedno z najpiękniejszych miejsc Nowego Krakowa, a szczególnym powodzeniem cieszył się w okresie jesienno-zimowych chłodów. Była to gigantyczna konstrukcja pod kopułą, z wygenerowanym sztucznie ciepłym mikroklimatem. Wieczorem tłumy Krakowian przenosiły się z plaż i kąpielisk do restauracji i nocnych klubów, niektórzy bawili się do rana pod rozgwieżdżonym wirtualnym niebem.
Kawiarnia „Wanda” niemal tonęła w bujnej roślinności. Na zewnątrz na trawertynowych płytkach ustawiono kilka stolików. Przy jednym z nich Wera od razu dostrzegła Zalewskiego. Przystojny, dobrze zbudowany z gęstwą czarnych włosów wyróżniał się wśród kawiarnianych gości. Siedział głęboko zamyślony. Podniósł na nią wzrok dopiero, gdy stanęła przy stoliku.
- Wera Daber? – spytał, obrzucając ją szybkim pełnym uznania spojrzeniem.
Kelner pojawił się, gdy tylko usiedli. Zamówiła koktajl, Zalewski poprosił o koniak.
- Pani naprawdę jest policjantką? – na jego twarzy pojawił się ten sam chmurny uśmiech, który widziała na zdjęciu.
Położyła przed nim fotografię Pałeckiej. Przykryła ją dłonią, gdy chciał po nią sięgnąć.
- Anna… – to słowo wyrwało mu się bezwiednie. Kiedy spojrzał na Werę, jego twarz ponownie przybrała nonszalancki wyraz.
– Kiedy pan ją poznał?
- Jakieś dwa miesiące temu.
- Co pana z nią łączyło?
- A jak pani myśli? –  uśmiechnął się kpiąco.
- Pana żona wiedziała o wizytach w agencji?
Wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia i, szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodzi.
- Niech pan uważnie posłucha – jej głos stwardniał. – Anna Pałecka robiła w „Afrodycie” zdjęcia swoim klientom. Panu również. Prawdopodobnie były narzędziem szantażu. Wiem, że jest pan uzależniony finansowo od żony. Pana żona należy do partii konserwatywnej a za pół roku wybory. Mam mówić dalej?
- Pani podejrzewa… - Zalewski pobladł, drganie zaciśniętych szczęk zdradzało, jak bardzo jest wzburzony.
- Morderca sądził, że za szantażem stoi pana szwagierka – ciągnęła Wera. – Teraz poluje na Annę Pałecką. Jeżeli pan wie, gdzie ona może być, musi mi pan to powiedzieć.
- Nie mam pojęcia - mówił tak cicho, że bardziej domyśliła się jego słów niż je usłyszała. I była pewna, że Zalewski kłamie.
* * *
- Z tego, co mówisz, i pani burmistrz i jej śliczny mężuś mieli motyw – powiedział Adam, pocierając poszarzałą ze zmęczenia twarz.
- Tylko nie za bardzo wyobrażam sobie, by któreś z nich było w stanie dokonać takiej zbrodni. Ona chyba nie jest wystarczająco silna fizycznie i Balicka była w końcu jej siostrą. On to tylko duży chłopiec, który chce się bawić i niczym się nie przejmuje. Wie, że zakochana żona zawsze wyciągnie go z tarapatów. Chociaż może jest po prostu dobrym aktorem. Na głupiego mi nie wygląda.
Adam przeciągnął się.
- Ja bym stawiał na panią burmistrz. Karierowicz zrobi wszystko, by nie stracić stołka. 
- Masz rację – spojrzała na niego z zadumą. – Wiemy, jakiego człowieka szukamy. Ale żadna z osób związanych z tą sprawą nie pasuje do profilu sprawcy.
* * *
Janusz Wąsacki zbił olbrzymi majątek na handlu preparatami proteinowymi. Przyjęcia w jego luksusowej willi w Starym Krakowie były stałym tematem plotkarskich serwisów. Nie unikał dziennikarzy, chętnie udzielał wywiadów i pozwalał się fotografować, najczęściej w otoczeniu młodych, urodziwych kobiet.
Gdy Wera weszła do pokoju przesłuchań, chciał podnieść się z krzesła, ale stojący przy nim policjant powstrzymał go, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Co za miła niespodzianka – odezwał się biznesman, uśmiechając się szeroko. – Nie spodziewałem się kogoś tak uroczego.
- Prowadzimy śledztwo w sprawie śmierci Lidii Balickiej – Wera przybrała urzędowy ton.
- Lubiłem ją – powiedział cicho Wąsacki. – Ale naprawdę nic nie wiem.
- Był pan jednym z klientów „Afrodyty”.
- Nie widzę powodu, by temu zaprzeczać – rzekł ze swobodą.
- Wiedział pan, że fotografowano tam pana?
- Nie miałem pojęcia.... – Jego zdumienie sprawiało wrażenie autentycznego.
Wera wpatrywała się uważnie w twarz biznesmana.
– Czy ktoś próbował pana szantażować?
- Czym?  - roześmiał się.  – Jakąś fotką? Nie jestem aż taki przewrażliwiony, pani detektyw. - Jego twarz spoważniała. – Służyłem w jednostce specjalnej. Sześć lat, z tego trzy w Afryce. Nauczyłem się jednego. Brać to, co najlepsze, póki żyję. I nie przejmować się głupstwami.
Rozparł się wygodnie w krześle.
- Zastanawiam się, co taka piękna dziewczyna robi w policji – odezwał się po chwili.
Wera wstała.
– Na razie to wszystko.  
- Ależ pani oficjalna - Wąsacki podszedł i wręczył jej wizytówkę. – Gdyby miała pani ochotę na rozmowę przy kolacji i dobrym winie….
* * *
- To nie on. Nie jest żonaty, nie interesuje go polityka, nie przejmuje się plotkami na swój temat. Nie ukrywał, że jest byłym komandosem. I nie widzę motywu – mówiła Wera. – Niepotrzebnie się go bałeś – zażartowała. 
- Tak mówisz, bo na pewno zaprosił cię na jedno ze swoich sławnych przyjęć – odciął się Adam.
- Dobra dedukcja, detektywie - pokazała mu wizytówkę.
- Jest inteligentny – powiedziała po chwili. – Na pewno przyszło mu do głowy, że prześwietlimy jego przeszłość. Wypadł lepiej, gdy sam o niej powiedział.
* * *
- Jesteś pewna? – Wolski z niedowierzaniem wpatrywał się w fotografię.
- Brunon wszędzie zapuścił swoje macki - Wera mówiła o szefie najpotężniejszej krakowskiej mafii. – Czerski twierdzi, że to jego prawa ręka – wskazała na zdjęcie. - Na informacjach Artura mogę polegać Teraz pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że dotrzemy do Pałeckiej pierwsi.
* * *
Policyjny starling wylądował na polanie. Od domu, w którym schroniła się Pałecka, dzielił ich sosnowy zagajnik. Adam ruszył od razu, by okrężną drogą podejść jak najbliżej tylnego wejścia.
Minąwszy drzewa, Wera, zgięta wpół, szła za szpalerem bukszpanów, prowadzących do drzwi. Przywarła do ściany i ostrożnie zajrzała przez okno, pierwsze z prawej strony od wejścia. Było zasłonięte. Schylona, pobiegła za narożnik. Znalazła się przy zewnętrznej ścianie salonu.
- Jesteś przy drzwiach? – spytała szeptem.
- Tak.
- Wchodzę przez salon, ty po mnie.
Odsunęła się i cisnęła pojemnik z destruktorem w okno. Rozprysło się w drobny pył. W mgnieniu oka odbezpieczyła broń. Rzuciła się do środka i błyskawicznie przeturlała po podłodze.
W wypielęgnowanej dłoni sekretarki burmistrz Zalewskiej zobaczyła wycelowanego w siebie glocka.
- Rzuć to – powiedziała z lodowatym spokojem Grabska. Wera natychmiast posłuchała, nie miała wątpliwości, że tamta strzeli bez wahania.  – Na kolana i ręce za głowę! Gdzie twój…
Słowa zagłuszył huk wysadzanych drzwi. Zabójczyni odwróciła się tylko na dwie sekundy. Werze to starczyło. Nóż ze świstem przeciął powietrze i utkwił w prawym ramieniu Grabskiej. Pistolet wysunął się z jej dłoni i z głośnym stukotem upadł na parkiet.
W sypialni znaleźli Annę, zakrwawioną, posiniaczoną, ze złamaną ręką. Najwidoczniej Grabska nie chciała dla niej szybkiej śmierci.
* * *
- Dobrze, że Zalewski zdecydował się mówić – powiedział Adam.  – Gdyby czekał dłużej ta dziewczyna już by nie żyła.
- Wczoraj po południu z nią rozmawiałam. Pewnie nie obędzie się bez terapii u psychologa. Pomyliłam się, co do niej – przyznała Wera.
- Po co jej były te fotografie?
- Behawiorysta uważa, że ma to związek z zadawnionymi kompleksami. Z Zalewskim spotykała się też u siebie i on przypadkiem natrafił na zdjęcia w jej komputerze. Wtedy wpadł na pomysł wyłudzenia od żony pieniędzy. Liczył na jej strach przed skandalem. Tyle, że materiały przechwyciła Grabska i wzięła sprawy w swoje ręce. Jej kariera w ratuszu była ściśle związana z karierą pani burmistrz.
- Grabska chyba nie domyśliła się, że wpadliśmy na trop nieudanego szantażu – odezwał się Adam. – Najważniejsze, że jest spalona i Brunon zrobi wszystko, by ją zlikwidować. Ona doskonale wie, że w więzieniu nie ma żadnych szans na przeżycie. Musi pójść na współpracę.
- Szykuj się do prowadzenia tego śledztwa, drogi partnerze - rzekła z uśmiechem Wera.
- Dlaczego ja? – zdziwił się Kolecki.
- Jesteś mi winien przysługę – przypomniała żartobliwie.  – Tak naprawdę chcę wreszcie iść na ten przeklęty urlop. 



                                                                                                 Alicja Minicka

Komentarze

Popularne posty